Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto
– Władysław Bartoszewski.

Poniższa wypowiedź jest prywatnym zdaniem koordynatora „Inicjatywy Nehemiasz”, Ksawerego Sroki, co oznacza, że nie jest to „oficjalne stanowisko Inicjatywy Nehemiasz”, gdyż nie ma czegoś takiego jak „oficjalne stanowisko”, bo jesteśmy grupą przyjaciół, a nie instytucją.

Odpowiadając na tytułowe pytanie: można, a nawet trzeba. Można i trzeba popierać Ukrainę w wojnie z Rosją oraz można i trzeba popierać polskich rolników. I można byłoby mój wpis zakończyć w tym miejscu, ale mam w sobie wiele emocji i dlatego chcę rozwinąć tę myśl.

 

Od jakiegoś czasu Polska jest dosłownie podzielona w sprawie ukraińskiego zboża. I to nie tylko pod względem stanowiska, jakie zajmują Polacy, ale także fizycznie: jest podzielona blokadami, które organizują polscy rolnicy. Jednocześnie ukraińska administracja pod wodzą prezydenta Żeleńskiego przeprowadza regularną ofensywę dyplomatyczną, pokazując jak wielka szkoda dzieje się Ukrainie za sprawą Polski.

Nehemiasz przeciw Ukrainie? Nie!

Mam dość oryginalne imię i przez lata moi znajomi nie mieli potrzeby dawania mi przezwiska. A jednak kilku z nich, w ostatnich kilkunastu miesiącach, nieco żartobliwie nazywało mnie Nehemiaszem. I to dobrze oddaje moje emocjonalne i rzeczywiste zaangażowanie w pomoc Ukrainie. Poszukuję funduszy, organizuję transporty i ustalam szczegóły. A kiedy – jako protestancki duchowny (to taka ciekawostka: na życie zarabiam jako specjalista komunikacji pracujący dla dużej, polskiej marki, ale niezawodowo jestem także baptystycznym duchownym) – prowadzę niedzielne nabożeństwo, to zwykle albo mówię o Ukrainie, albo modlę się o Ukrainę albo jedno i drugie. Wszystko, co robię, robię na niewielką skalę w porównaniu do potrzeb, ale na dużą skalę w porównaniu do moich możliwości.

Zdecydowanie nie można mi zarzucić, że prezentuję postawę antyukraińską! A jednak wspieram protest polskich rolników, choć nie wszystkie jego przejawy uznaję za właściwe.

Czy to możliwe, żeby jednocześnie wspierać Ukrainę i popierać „antyukraiński” protest polskich rolników? Otóż możliwe, bo ten protest wcale nie jest antyukraiński. Bo jeśli nazwać tę akcję protestem antyukraińskim, to jakiegokolwiek działania rządu ukraińskiego (jakiekolwiek!) w tej sprawie, należałoby nazwać antypolskimi, a w zasadzie antyunijnymi.

We really stand with Ukraine!

Czy to jednak oznacza, że uważam, że rozrzucanie ukraińskiego zboża i ataki na Ukraińców są właściwe? Zanim odpowiem, zachęcam do spojrzenia na moją ulubioną, polarową kurtkę. Po pierwsze, to kurtka wzoru, który jest popularny w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Po drugie, na prawym rękawie z dumą noszę oryginalny, ukraiński emblemat wolontariuszy, z hasłem „Pomoc – krok do zwycięstwa”. Po trzecie, na lewym rękawie mam znaczek naszych wolontariuszy złożony – jak chyba łatwo dostrzec – z flag Polski i Ukrainy. A nad nim polską flagę, jednoznacznie identyfikującą moją narodowość. Bo nasi ukraińscy przyjaciele, będący ukraińskimi patriotami, noszą takie same znaczki z polskimi i ukraińskimi barwami narodowymi, ale z ukraińską flagą do tego.

Gdyby ktoś jeszcze, jakimś cudem, tego nie zrozumiał, to piszę wprost: rozrzucanie cudzego zboża uważam za wandalizm i może nawet rozbój, a ataki na kogokolwiek za chuligaństwo lub napad. I odcinam się od tego i potępiam!

Natomiast nie uważam, że polscy rolnicy protestując robią coś złego. Oczywiście blokady są uciążliwe i nie jestem fanem stania w korku z powodu blokad, jednak – tak po ludzku – rozumiem polskich rolników.

Unijni rolnicy problemem dla Unii?

Ukraińskie rolnictwo jest dualistyczne: tworzą je rodzinne gospodarstwa i rolnictwo korporacyjne. Kilka dni temu portal Agrokonsument opublikował krótkie podsumowanie, zgodnie z którym rolnictwo rodzinne i farmerskie zajmuje 48% gruntów rolnych, przynosi 46% produkcji i zatrudnia 82% osób związanych z rolnictwem. Z kolei rolnictwo korporacyjne zatrudnia zaledwie 18% osób z branży, dysponuje areałem 52% użytków i wytwarza 54% całości produkcji rolnej Ukrainy. Jeszcze trzy lata temu, przed pełnoskalową wojną, na Ukrainie działały 22 podmioty, które dzierżawiły lub posiadały 3,4 mln hektarów, czyli 12% areału uprawnego, a ich „działki” mierzyły ponad 50 000 hektarów, a spośród nich największa dziesiątka miała pola o powierzchni ponad 100 000 hektarów.

Dlaczego to ważne? Ponieważ jeśli zagrożone są interesy agrobiznesu, rozumianego jako firmy dzierżące dziesiątki tysięcy hektarów ziemi, to stosunkowo łatwo im jest znaleźć posłuch u polityków. Tym bardziej, że te „agroholdingi” nie muszą działać wyłącznie w rolnictwie, a mogą być częścią jeszcze większych organizacji biznesowych. A wtedy ich znaczenie dla polityków jest większe.

Z drugiej strony mamy polskich rolników, których średnie gospodarstwo ma powierzchnię 11,1 hektara i zatrudnia rodziny rolników. Jeśli ci rolnicy twierdzą, że źle się im dzieje, to protestują, protestują i… czasem nie pozostaje im nic innego niż blokować drogi, bo nie mają oni takiego przełożenia na polską politykę, jak ukraińskie „agroholdingi” na politykę ukraińską.

Podkreślam, że nie jestem zwolennikiem organizowania blokad i zatorów, ale jestem w stanie zrozumieć ich desperację.

Mamy bowiem sytuację, w której spora część przychodów Ukrainy – od dwóch lat bestialsko niszczonej przez postsowiecką, proimperialną Rosję – pochodzi obecnie z eksportu produktów rolnych. Droga morska jest częściowo zablokowana, więc szczególnego znaczenia nabrał eksport lądowy przez granicę z Polską.

Oczywistym i ludzkim jest pozwolenie na taki przewóz, ale – także oczywista i ludzka – konieczna jest ochrona rolników unijnych, a w tym w dużej mierze rolników polskich. Po to właśnie funkcjonuje unijna Wspólna Polityka Rolna. Unia, w tym i Polska, powinna chronić własnych rolników poprzez umożliwienie i ułatwienie transportu ukraińskiego zboża do unijnych portów, skąd bezpiecznie mogłoby trafiać tam, gdzie trafiało przed wojną, czyli w dużej mierze do Afryki i Azji.

Tyle, że zamiast płynnie przemieszczać się przez Polskę i dalej w kierunku Atlantyku czy Morza Śródziemnego, ukraińskie zboże zaczęło zatrzymywać się w Polsce i to w ilościach takich, że zachwiało równowagę polskiego rynku rolnego. Innymi słowy, polscy rolnicy pracując przez cały rok tracą szansę sprzedaży swoich płodów rolnych po godziwej cenie, bo rynek zalewają produkty z Ukrainy, których nie powinno u nas być.

Można byłoby powiedzieć, że to zwykła, ludzka chciwość za tym stoi i to pewnie chciwość jakichś, polskich biznesmenów, ale to nie kończy sprawy. Bo tysiące polskich rolników mają takie samo prawo do sprzedaży swoich produktów, jak ukraińscy, a nawet większe, bo gwarantowane przez unijne prawo.

Powtarzam, mechanizm był pomyślany dobrze: umożliwiamy wjazd ukraińskich produktów rolnych do Polski i dalej do Unii, żeby je tranzytować do portów i dalej tam, dokąd wysyłali je sami Ukraińcy przed wojną, zanim rosyjscy piraci z Floty Czarnomorskiej nie zaczęli blokować tras żeglugowych.

I tutaj zaczyna się gra, która jest cyniczna i prowadząca w czarną rozpacz wszystkich Polaków, którzy wspierają Ukrainę, a jednocześnie nadal są polskimi patriotami, czy po prostu ludźmi z empatią.

W co grają nasi sojusznicy?

Z jakiegoś powodu Komisja Europejska, czyli z grubsza odpowiednik rządu w Unii, nie daje stanowczego odporu zalewowi ukraińskiego zboża. Podkreślam, że nie chodzi po prostu o zakaz wwożenia zboża, ale o stworzenie takiego mechanizmu, który zabezpieczyłby polski i unijny rynek rolny przed zalewem zboża z Ukrainy, a umożliwił jego tranzyt w miejsca, gdzie jest oczekiwane.

Co więcej, Komisja Europejska – wespół z ukraińskim rządem – tworzy obraz „antyukraińskich Polaków”, który jest nieodpowiedzialny i nieprawdziwy, a nawet obraźliwy dla Polski i Polaków.

Zamiast prowadzić negocjacje w sposób cywilizowany, prezydent Żeleński wysłał na polską granicę delegację rządową i zażądał podjęcia natychmiastowych rozmów. Taka praktyka nie tylko jest nie do przyjęcia w relacjach międzynarodowych, ale jest wprost obraźliwa dla strony, wobec której takie ultimatum jest wysuwane.

Z pewnym zadowoleniem, w samym środku tej złej sytuacji, odnotowałem stanowisko polskiego rządu, który ani nie ugiął się przed bezczelnym komunikatem ani nie odpowiedział w żaden, niecywilizowany sposób.

Cała sytuacja dzieje się w okolicach drugiej rocznicy pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, a czary goryczy dopełnia brak zaproszenia przedstawicieli Polski na obchody w Kijowie. Kiedy to piszę, to sam już nie wiem, czy bardziej jestem wściekły czy zasmucony…

Kiedy dwa lata temu, rosyjskie wojska dokonały zmasowanego ataku na Ukrainę, to właśnie Polska przyjęła miliony ludzi, którzy uciekali przed moskalami. Kiedy zachodnie demokracje zastanawiały się, czy Putina rozwścieczy wysłanie hełmów i kamizelek na Ukrainę, Polska wysłała czołgi wystarczające do sformowania brygady pancernej, wysłała samobieżne haubice Krab, a nasze rakiety Piorun i Grom zestrzeliwały rosyjskie samoloty i śmigłowce. W krótkim czasie przekazane zostały myśliwce MiG-29, które były o tyle cenne, że ukraińscy piloci latali na podobnych i nie musieli uczyć się pilotażu tych myśliwców. I nie piszę tego, by wychwalać Polskę, lecz by przypomnieć, że my już zdaliśmy egzamin na „dobrego sąsiada”, a tymczasem administracja prezydenta Żeleńskiego dobrymi sąsiadami nazywa Niemców, Francuzów i wielu innych, ale nie Polaków. To naprawdę rozczarowujące i łamiące serce tych, którzy całym sercem są za Ukrainą.

Niemal rok temu podczas 22. misji „Nehemiasza” zginął mój przyjaciel, Marek „Miś” Mastalerz, któremu pomoc Ukrainie tak bardzo leżała na sercu, że przeorganizował swoje życie, by móc to robić i ostatecznie to życie oddał pomagając Ukrainie. Nie wiem, co on by powiedział na tę dzisiejszą sytuację, ale – znając go – nie mógłbym większości z tego napisać publicznie.

Podsumowując, myślę, że my – Polacy – nie musimy już udowadniać, że jesteśmy dobrymi sąsiadami dla Ukrainy, bo udowodniliśmy to raz na zawsze. Czas, żeby to rząd Ukrainy – podkreślam: rząd, nie Ukraińcy, bo ci są często zażenowani postępowaniem ich prezydenta wobec Polski – podjął wysiłki, by „kryzys zbożowy” rozwiązać w cywilizowany sposób, biorąc pod uwagę interesy tych, którzy pierwsi i w zdecydowany sposób stanęli przy Ukrainie w jej najczarniejszej godzinie.

Na pewno jest jedna grupa, która jest wręcz uszczęśliwiona całym tym kryzysem: to Putin i jego zwolennicy, którzy zapewne z rozkoszą śledzą rosnące napięcie między znienawidzonymi Ukraińcami i podobnie znienawidzonymi Polakami. Do tego oczywiście dochodzą różnej maści antyukraińskie środowiska, będące różnymi odmianami – jak ich nazywali Sowieci – „użytecznych idiotów”, którzy będą z jeszcze większym przekonaniem szkodzić Ukrainie i dobrym relacjom polsko-ukraińskim.

Czego życzę polskim rolnikom, a czego Ukrainie?

Polskim rolnikom życzę, żeby nasza (!), tj. unijna administracja z zacięciem i przekonaniem broniła ich interesów. Ukraińskim rolnikom (niezależnie od tego, czy reprezentują sektor rodzinny czy korporacyjny) życzę uruchomienia sprawnego i uczciwego mechanizmu tranzytu ich produktów poza Unię Europejską. Całej Ukrainie zaś życzę pokoju, choć najpierw – najprawdopodobniej – konieczne będzie udzielenie strategicznej pomocy wojskowej, w sprzęcie, amunicji i materiałach wojennych w ilości, której nie będzie się już nazywać „kroplówką”, ale „drogą do pokonania rosyjskich agresorów”.

Moja deklaracja

Na koniec ważna deklaracja: pomagamy, my w „Nehemiaszu”, Ukrainie dlatego, że uważamy, że tak trzeba. Pomagamy Ukrainie dlatego, że Ukraina potrzebuje pomocy. W końcu, pomagamy Ukrainie niezależnie od tego, jak zachowują się ukraińscy przywódcy. Chociaż łamie to moje serce.

Parafrazując prof. Bartoszewskiego napiszę jeszcze, że warto zachowywać się godnie, choć nie zawsze się to opłaca, i opłaca się zachowywać niegodnie, ale nie warto. Wierzę, że wolontariusze „Nehemiasza”, w tym i ja, będziemy zachowywać się godnie.

Ksawery Sroka

PS1. Podkreślam, to jest moje zdanie, jako Ksawerego i jako koordynatora „Nehemiasza”. Nie oddzielę bowiem tych dwóch bytów. Nie oznacza to jednak, że jest to zdanie wszystkich wolontariuszy „Nehemiasza”.

PS2. Na co dzień staramy się zamykać nieco uszy i oczy, by po prostu móc nieść pomoc Ukrainie. Bo tak trzeba.